Lidka - Nieprzetarty Szlak Praga Południe

Przejdź do treści

Z naszych drużyn odeszła

na wieczną wartę

druhna

phm. Lidia Kuklińska

(zm. 1998 r.)

Moje wspomnienie o Lidce Kuklińskiej


Harcerstwo nierozerwalnie wiąże się z moją największą przyjaźnią. To okres, w którym zrodziła się wieloletnia przyjaźń z Lidką Banach (Kuklińską). Uczyłyśmy się w Szkole Podstawowej nr 163 w równoległych klasach. Mieszkałyśmy w sąsiednich budynkach. Jednak bliżej poznałyśmy się dopiero w harcerstwie. Razem zdobywałyśmy szlify instruktorskie ucząc się na kursie drużynowych (1971/72). Po ukończeniu szkoły podstawowej wybrałyśmy różne szkoły średnie. Ja uczyłem się w XXIII a Lidka w XLVII LO. W okresie nauki w liceum obie znacznie poszerzyłyśmy grono swoich bliskich znajomych. Nie wpłynęło to jednak na rozluźnienie naszej przyjaźni. Spędzałyśmy razem bardzo dużo czasu. Właściwie nie było dnia, żebyśmy się nie spotkały chociaż na parę minut. Były to wspaniałe lata. Wspólne wypady na rajdy czy biwaki, wieczorne spacery czy godziny spędzone u Lidki w domu. Cudowne plany na przyszłość, marzenia i wygłupy. Godziny spędzone przy brydżu. Gdy w lutym 1977 Lidka zdecydowała się na małżeństwo z Bartkiem Kuklińskim (instruktorem z naszego szczepu), byłam świadkiem na ich ślubie. W kilka miesięcy później ja również wyszłam za mąż. Urodziłam syna i miałyśmy znacznie mniej czasu  na nasze spotkania. Wówczas Lidka z Bartkiem przyjeżdżali do mnie do domu co miesiąc, by dokumentować na zdjęciach i slajdach pierwsze miesiące życia mojego dziecka.  W roku 1982 rozeszły się nasze drogi harcerskie. Lidka z Bartkiem pozostali w szczepie 32,  a ja przeszłam do nowo utworzonego szczepu 202 WDHiZ.
Były okresy w naszym życiu, gdy widywałyśmy się bardzo rzadko. Ale zawsze miałyśmy świadomość, że gdyby coś się wydarzyło, można zadzwonić i umówić się na spotkanie. Przegadać kolejną noc i znowu z optymizmem spojrzeć na życie.
Na zawsze utkwi mi w pamięci dzień, gdy dowiedziałam się o chorobie Lidki. Przecież kilka dni temu była u mnie na parapetówce. Nie wiedziałam jak się zachować, jak z Nią rozmawiać. Tak strasznie bałam się tego pierwszego spotkania. Była długa rozmowa, były łzy. A później spotkania, rozmowy, telefony i wierzcie mi, nie były to spotkanie przepojone goryczą. Lubiłyśmy wspominać dawne „stare” dzieje i snuć cudowne plany na przyszłość. Lidka wierzyła, chciała wierzyć, że wyzdrowieje. Zapisałyśmy się na kurs i pilnie się uczyłyśmy. Miałyśmy wspólne plany na dalsze życie.
Był to bardzo trudny okres dla Lidki nie tylko z powodu choroby. To wtedy okazało się że cześć bliskich znajomych zaczęła unikać z Nią kontaktów. Wiem i rozumiem, że nie potrafili się znaleźć w tej sytuacji. Że zetknięcie się z ciężką chorobą bliskiej osoby przerosło ich. Ale Lidka bardzo to przeżyła, bardzo ją to bolało. Na szczęście była to niewielka grupa „przyjaciół”. Niech będzie to przestrogą dla innych, że chowanie głowy w piasek, może innym sprawić tyle przykrości. Przecież to właśnie w trudnych chwilach choroby nasi bliscy nas potrzebują. Chcą być traktowani przez nas jak dawniej i móc chociaż na chwilę zapomnieć o swoich problemach. A my zachowujemy się egoistycznie, myślimy tylko o sobie i o tym, że spotkanie z osobą ciężko chorą jest dla nas trudne. Nie próbujemy wczuć się z drugą osobę.

Przyjaźń nasza przetrwała aż do końca. Niestety 2 stycznia 1998 roku Lidka odeszła od nas. Nigdy nie zapomnę jak w noc sylwestrową 97/98 składała nam życzenia. Ona wiedziała, że to już koniec jej cierpień. Widziałyśmy się jeszcze późnym wieczorem 1 stycznia. To było nasze pożegnanie. A potem nad ranem telefon z wiadomością o śmierci Lidki. Wiedziałam, czułam że ta chwila się zbliża, a jednak nie mogłam uwierzyć. Wiedziałam, że Lidka też już nie miała siły na dalszą walkę. Tak bardzo chciała usnąć i już się nie obudzić. Wiedziałam, że Jej cierpienie się skończyło, a mimo wszystko nie potrafiłam pogodzić się Lidki śmiercią.
Wszyscy podziwialiśmy jej siłę i walkę z chorobą trwającą ponad dwa lata. Miała pełną świadomość, co się z nią dzieje, a mimo to była uśmiechnięta. Nikt postronny nie domyślałby się, jak bardzo cierpiała. Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, co ją czeka. I chociaż było w okresie Jej choroby wiele trudnych dni. Lidzia uparcie walczyła i wierzyła, chciała wierzyć, że wszystko skończy się pomyślnie. Ona po prostu musiała żyć. Silną motywacją były córki. Prawie do ostatniej chwili prowadziła ożywione życie towarzyskie. Nie unikała spotkań ze znajomymi. Brała życie garściami. Jeździła na obozy harcerskie i wędrowała po Bieszczadach.


Do Lidki:
Bardzo mi Ciebie brakuje. Brak mi naszych spotkań i rozmów – często prowadzonych do późna w nocy. Jestem przekonana, że wieloletnia przyjaźń wniosła bardzo dużo w życie nas obu. Harcerstwo i wspólne spędzony czas  harcerskiej zabawy, pracy oraz odpowiedzialność za innych scementowała naszą przyjaźń i dała nam obu siłę w tych trudnych chwilach Twojej choroby.
Naszych wspaniałych planów nie uda się Tobie Lidziu już zrealizować. Ale jest coś o czym często mówiłaś. Na czym bardzo Ci zależało. Pewnie patrząc na nas z nieba wiesz, że udało mi się „to” zrealizować. Czy właśnie tak sobie to wyobrażałaś? Mam nadzieję, że TAK. Ale niech sprawa ta zostanie Naszą tajemnicą.
Jak to dobrze, że wracasz do mnie czasami w snach i mogę wtedy z Tobą porozmawiać.
Mam wielu dobrych znajomych, wspaniałe koleżanki i wspaniałych kolegów. Ale dla mnie słowo „PRZYJAŹŃ” jest zarezerwowane już na zawsze tylko dla Ciebie. Takie dobre porozumienie, zaufanie i szacunek, umiejętność słuchania i chęć dzielenia się swoimi smutkami i radościami, to dzisiaj rzadkość. To jest właśnie prawdziwa PRZYJAŹŃ. Wątpię, by po Twoim odejściu pojawił się w moim życiu ktoś kogo będę mogła nazwać przyjacielem/przyjaciółką.
Dziękuję Ci za te wspólne lata, za wsparcie i zrozumienie. Mam nadzieję, że ja również byłam dla Ciebie wsparciem w Twoich trudnych chwilach życiowych.
Zapamiętam Ciebie uśmiechniętą i pełną życia.
Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Do zobaczenia w innym świecie.
Danka
(Danuta Lembowicz hm.)



Wróć do spisu treści